Prezydencka debata, w której udział wzięło trzynastu kandydatów, rozpaliła emocje nie tylko wśród widzów, lecz także wśród komentatorów i polityków. W obliczu przeciągającego się, ponad trzyipółgodzinnego maratonu, powróciło pytanie o sens obecnego modelu wyboru głowy państwa, w którym do wyścigu może zgłosić się każdy, kto zebrał co najmniej 100 tys. podpisów.
Zaskakujący pomysł Gronkiewicz-Waltz. Chce, żeby prezydenta wybierał parlament
Głos w tej sprawie zabrała m.in. była prezydent Warszawy i była wiceprzewodnicząca Platformy Obywatelskiej – Hanna Gronkiewicz-Waltz.
„Wczorajsza debata upewniła mnie, że prezydent powinien być wybierany pośrednio – przez Parlament, podobnie jak to jest w Niemczech, Estonii, Grecji, Albanii, we Włoszech, na Łotwie, Malcie czy Węgrzech” – napisała Gronkiewicz-Waltz na platformie X (dawniej Twitter). Propozycja wpisuje się w europejski trend systemów parlamentarno-gabinetowych, gdzie prezydent odgrywa raczej symboliczną rolę i nie jest wybierany bezpośrednio przez obywateli.
W Polsce, od 1990 roku, prezydent wybierany jest w wyborach powszechnych. Taki model daje obywatelom możliwość bezpośredniego wpływu na wybór głowy państwa, co stanowi ważny element demokracji. Dlatego też wypowiedź byłej prezydent Warszawy wywołała kontrowersje.
Krytyczne reakcje i pytania o demokrację
Anna-Maria Żukowska, posłanka Lewicy, odpowiedziała na tę sugestię krótko, lecz dobitnie: „Prezydent Warszawy też?” – czym nawiązała do tego, że Hanna Gronkiewicz-Waltz sama została wybrana na prezydenta Warszawy w wyborach bezpośrednich.
Jeszcze ostrzej wypowiadali się obserwatorzy. „Absolutnie nie. To politycy mają się bać narodu a nie naród polityków”. – odpowiedział Hannie Gronkiewicz jeden z internautów. W podobnym tonie wypowiedział się inny użytkownik: „Jak ostatnio pozwolono, aby to Polski Parlament wybierał, to Prezydentem został Jaruzelski, więc może zostańmy jednak przy wyborze bezpośrednim”.
Debaty bez sensu? Głos w sprawie formatu spotkań kandydatów
Kontrowersje nie skończyły się jednak na kwestii wyboru prezydenta. Po debacie rozgorzała także dyskusja o samym formacie spotkań przedwyborczych. Głos zabrał Jacek Liberski, publicysta Liberte! NaTemat oraz twórca Klubu Swobodnej Myśli:
„Zakończył się ten żenujący maraton pięciu ‘debat prezydenckich’ w formacie 13 na 13. Ponad 3,5 godziny kompletnej nudy” – napisał w serwisie X.
Liberski krytykował nie tylko długość i tempo debaty, ale też sposób prowadzenia oraz jakość wypowiedzi kandydatów. Wymienił kilka punktów, m.in.: „że debaty z więcej niż dwoma kandydatami są bez sensu”, a także „Plankton polityczny, do którego dołączył Stanowski, potwierdza tezę o zwiększeniu liczby podpisów do min. 300 tys”.
Na ten post odpowiedziała także Hanna Gronkiewicz-Waltz. Sugerowała, że sensowne debaty mają miejsce dopiero wtedy, gdy zostaje dwóch kandydatów, czyli w drugiej turze wyborów.
Europejskie wzorce, polskie realia
Choć system wyboru prezydenta przez parlament funkcjonuje w wielu krajach Europy, warto zauważyć, że są to głównie państwa, gdzie głowa państwa nie ma szerokich kompetencji wykonawczych. W Polsce prezydent posiada realne prerogatywy, takie jak prawo weta, możliwość inicjowania ustaw czy kierowania ustaw do Trybunału Konstytucyjnego. Z tego względu wielu konstytucjonalistów uważa, że bezpośredni wybór jest uzasadniony.
Zgodnie z Konstytucją RP z 1997 roku, zmiana trybu wyboru prezydenta wymagałaby zmiany ustawy zasadniczej, co w praktyce oznacza konieczność uzyskania większości konstytucyjnej – 2/3 głosów w Sejmie. W obecnym układzie politycznym jest to niezwykle mało prawdopodobne.
Czytaj też:
Gronkiewicz-Waltz dla „Wprost”: Myślę, że gorzka refleksja przyjdzie późniejCzytaj też:
Awantura w Sejmie. Czarnek oskarża: Macie krew na rękach