Są oskarżeni o śmierć synka. Trwa proces w głośnej sprawie

Są oskarżeni o śmierć synka. Trwa proces w głośnej sprawie

Sąd
Sąd Źródło: Pexels / Katrin Bolovtsova
Monika M. i Marcin G. mieli zamienić życie swych dwóch synów w piekło. Chłopcy mieli być bici od narodzin. Jeden z nich nie przeżył koszmaru. Trwa proces w głośnej sprawie.

W murach legnickiego sądu trwa rozprawa przeciwko rodzicom dwóch chłopców z Przemkowa. Dramat dzieci miał rozgrywać się za zamkniętymi drzwiami mieszkania na Dolnym Śląsku. Zdaniem śledczych biologiczni rodzice chłopców zamienili ich życie w piekło już od pierwszych dni po narodzinach.

Sąd bada koszmar dzieci w Przemkowie. Rodzice na ławie oskarżonych

28 lutego 2024 roku do Piotrusia — młodszego z braci — wezwano pogotowie. Niemowlę straciło przytomność i przestało oddychać. Zdaniem osób dzwoniących miało dojść do zadławienia. Na miejscu okazało się, że sprawa jest znacznie poważniejsza.

— W godzinach wieczornych gdzieś około godziny 23 (28 lutego 2024 r. — przyp. red.) zostałem wezwany do Przemkowa do małego dziecka, zadławionego. W trakcie dojazdu dostaliśmy informację, że prowadzona jest resuscytacja, bo doszło do zatrzymania krążenia — relacjonował lekarz, który przybył na miejsce z zespołem ratunkowym.

Opis sytuacji, który przedstawił lekarz przed Sądem Okręgowym w Legnicy 29 maja 2025 roku, nie pozostawia złudzeń co do dramatycznego przebiegu wydarzeń. Już przed wejściem na posesję uwagę zespołu medycznego zwróciło zachowanie matki dziecka.

— Przed wejściem na posesję, jak się okazuje, stała matka dziecka rozmawiająca, myślę, że z sąsiadami, sprawiająca wrażenie w ogóle niezainteresowanej sytuacją. Ciężko się było dopytać, gdzie tak naprawdę mamy biec — zeznał lekarz.

Walka o życie w milczeniu

Po wejściu do mieszkania, gdzie znajdował się chłopiec, sytuacja okazała się jeszcze bardziej szokująca.

— Ja pierwszy wszedłem do mieszkania, w którym znajdowało się dziecko. Zobaczyłem odwróconego do mnie plecami, pochylonego nad dzieckiem ojca, trzymającego ręce na brzuchu dziecka. Wykonywał drobne ruchy, przypominające uciski. Dziecko było białe, jakby nie żyło od dawna. Nie było sine, jak po niedawnym zadławieniu — relacjonował lekarz, którego świadectwo sąd wysłuchał z pełną uwagą. — Użyłem wulgarnych słów, żeby się oddalił, podjąłem reanimację dziecka polegającą na oddychaniu usta, usta i uciskaniu klatki piersiowej.

W tym czasie do mieszkania wbiegli ratownicy ze specjalistycznym sprzętem. Chłopiec został zaintubowany, kontynuowano resuscytację. I chociaż udało się przywrócić krążenie, lekarze nie mieli złudzeń co do stanu dziecka. Brak śladów zadławienia budził dodatkowe wątpliwości co do przedstawionej wersji wydarzeń.

— Mając informacje o zachłyśnięciu się dziecka, po zaintubowaniu pierwsze co zrobiłem, to włożyłem ssak i próbowałem odsysać, ale nie było żadnej wydzieliny i treści pokarmowej — powiedział lekarz.

Obojętność i chłód

Jednym z najbardziej poruszających aspektów relacji lekarza była obserwacja zachowania rodziców podczas akcji ratunkowej.

— Z takich rzeczy, które utkwiły mi w pamięci, to, że żadne z rodziców nie próbowało się czegokolwiek dowiedzieć, zapytać — zeznał. — Sam poinformowałem ich, że reanimowaliśmy dziecko na zasadzie przywrócenia krążenia. Dodałem, że nie wiem, jak długo trwało zatrzymanie krążenia i że wcześniej nie było sensownie prowadzonej reanimacji. Z tego powodu nie mam pojęcia, czy będą zachowane funkcje centralnego układu nerwowego i czy mózg przeżył po zatrzymaniu.

To nie była jednak jedyna przerażająca historia tego dnia. Sąd wysłuchał również zeznań dziewięciu innych świadków — lekarzy, ratowników, sąsiadów i funkcjonariuszy policji. Z uwagi na zły stan zdrowia oskarżonego Marcina G., który został doprowadzony z aresztu, mężczyzna opuścił salę rozpraw za zgodą sądu i nie uczestniczył w przesłuchaniach.

Dramat trwał nadal

Pomimo chwilowej poprawy i przeniesienia Piotrusia do rodziny zastępczej, gdzie otoczony został miłością, której nie znał we własnym domu, jego stan zdrowia wkrótce uległ pogorszeniu. Po niespełna trzech tygodniach od wyjścia ze szpitala chłopiec ponownie trafił do placówki medycznej — tym razem w Głogowie. Tam lekarze walczyli o jego życie do 20 maja 2024 roku, kiedy to jego serce przestało bić. Miał zaledwie pięć miesięcy.

Śledczy nie mieli wątpliwości co do przyczyn zgonu. Rodzice zostali oskarżeni o zabójstwo własnego dziecka. Drugi z braci — Filipek — również miał doświadczać przemocy niemal od chwili narodzin.

Kolejna rozprawa

Kolejna rozprawa została wyznaczona na drugą połowę czerwca 2025 roku. Sąd planuje przesłuchać innych świadków, w tym biegłych psychiatrów, którzy przygotowywali opinię o stanie zdrowia Marcina G. Będzie to jeden z kluczowych momentów postępowania, mogący rzutować na ocenę odpowiedzialności karnej oskarżonego.

Czytaj też:
Bohater z Bałut trafił do więzienia. Jego koledzy zdobyli się na niezwykły gest
Czytaj też:
Ofiara „szwedzkiego Fritzla” opowiedziała o horrorze, jakiego doświadczyła! Ten serial wami wstrząśnie

Źródło: Fakt

OSZAR »